Długo wzbraniałam się przed pójściem do kina na „50 twarzy Greya”. Zarówno recenzje książki, jak i filmu sugerowały, że fabuła jest słaba, a związek dwójki głównych bohaterów niewiele ma wspólnego z praktyką BDSM, a bardziej przypomina opowieść o kolejnej toksycznej relacji. Krytycy tej historii rzeczywiście się nie pomylili – drewniane kino i fabuła w stylu bajek Disneya dla dorosłych. Nie żałuję jednak pieniędzy wydanych na bilet.
To, co było dla mnie najciekawsze to widownia i jej reakcje. Potwierdzają się diagnozy, że Grey przyciąga przede wszystkim kobiety. Może tęsknią za erotyką i pornografią, ale wstydzą się ją wypożyczać lub zaproponować partnerowi wspólne oglądanie? Na film przyszły tłumy, w tym kilka grupek roześmianych kobiet około trzydziestki – ot, takie babskie wyjście. Obok mnie siedziały dwie dziewczyny, koleżanki, które w trakcie seansu nerwowo chichotały. Nie były w stanie ukryć zakłopotania. Nie tylko sceny inspirowane sado-maso wytrącały je z równowagi, także bardziej typowe seksualne obrazy, np. gdy on zdejmuje z niej majtki i je wącha. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak wielkim tabu jest w Polsce seksualność.
Jedynym pozytywem wynikającym z fenomenu „50 twarzy Greya” jest dla mnie to, że sporo osób może po obejrzeniu go pozwolić sobie na większą otwartość i eksperymentowanie w łóżku. Już teraz seks-shopy na całym świecie przeżywają oblężenie klientek, szukających sposobu na urozmaicenie swojego seksu.
BDSM – co to takiego?
Wracając do historii Christiana Greya i Anastasii Steele, z przykrością stwierdzam, że osoba, która pójdzie do kina, a nigdy wcześniej nie miała do czynienia z BDSM, może wyjść z przeświadczeniem, że takim praktykom oddają się tylko ludzie głęboko skrzywdzeni w dzieciństwie, zaborczy i agresywni w związkach. To ogromne nadużycie i niesprawiedliwość wobec społeczności osób, które odnajdują przyjemność w wiązaniu, dominacji, uległości czy sado-masochizmie, bo tak można rozwinąć skrót BDSM. Wielu i wiele z nas w choćby małym stopniu mogłoby odnaleźć się w tym świecie – choćby poprzez fantazje o zniewoleniu czy erotyczne odgrywanie ról typu „pan doktor i uległa pacjentka”. Niektórzy i niektóre idą dalej – szukają do związków lub seksualnych zabaw partnerów/partnerki dopełniających ich potrzeby.
Nie jest prawdą, że kobiety wchodzą tylko w role uległe, a mężczyźni są „panami”. Sporo facetów czerpie przyjemność z kontaktów z kobietami – „dominami”. Zresztą, nie jest to tylko świat dla osób heteroseksualnych. Nie jest też prawdą, że praktyki BDSM zawsze muszą zawierać w sobie element zadawania bólu drugiej osobie. Dla niektórych sama sytuacja psychologicznej gry „ja będę decydować, co masz robić, a ty będziesz mnie słuchać”, jest wystarczającą podnietą. Wbrew temu, co próbują nam wcisnąć autorzy „50 twarzy”, nie jest tak, że to osoba dominująca decyduje o wszystkim i gra toczy się wokół jego/jej potrzeb. Tak naprawdę to osoba uległa pełni rolę decydującą, bo ona ustala granice i w trakcie może powiedzieć „stop”. Formuła takiego spotkania też zależy od niego/niej – jakie akcesoria będą używane i jakie seksualne akty będą miały miejsce, zależy w dużym stopniu od preferencji osoby uległej.
Gdzie szukać wiedzy na ten temat?
Jeśli film lub książki o Grey’u poruszyły w was jakąś seksualną strunę i zaintrygowały, zachęcam do poczytania na temat BDSM lub udziału w warsztatach, na których osoby znające temat od podszewki pomogą wam lepiej zrozumieć siebie i zasady bezpiecznej zabawy. Po polsku wyszła np. książka „Inna rozkosz”, a Instytut Pozytywnej Seksualności organizuje szkolenia np. ze sztuki erotycznych więzów. Podstawą wszystkich praktyk jest motto „Konsensualne, bezpieczne i świadome”. Bez poznania samego/samej siebie, edukacji i dobrej komunikacji z partnerem/partnerką/partnerami przed i po akcie, można łatwo wylądować w relacji jak z filmu, która bardziej przypomina łańcuch manipulacji, nadużyć i pomieszania pojęć niż prawdziwe praktyki BDSM.