Poronienie to nie wstyd! Mówmy o tym. [Mamadu]

Rzadko wrzucam osobiste posty, ale boli mnie cisza i samotność, w jakiej wiele kobiet i mężczyzn przechodzi przez doświadczenie poronienia. Tę ciszę znam głównie z historii aborcyjnych, którymi kobiety dzwoniące po wsparcie do mojej organizacji, Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, czasem przez całe życie nie dzielą się z nikim bliskim. Nie chcę tkwić w takim schemacie, że tylko blaski macierzyństwa zasługują na ujawnienie. Chcę też podzielić się ważnymi medycznymi informacjami, które mogą się przydać kobietom i ich partnerom.

Jakiś miesiąc temu planowałam poinformować świat, czyli wszystkich znajomych z Facebooka J o swojej planowanej i chcianej ciąży, ale życie zweryfikowało moje plany. Uważam, że ukrywanie ciąży do końca pierwszego trymestru jest formą ochrony świata i siebie przed konfrontacją z tabu – tabu poronienia lub aborcji uszkodzonego płodu. Rozumiem osobiste motywacje, ale sama uważam, że tak jak mamy prawo dzielić się szczęśliwymi nowinami, tak też mamy prawo mówić o swoim smutku i otrzymywać pomoc. Ja nie wahałam się powiedzieć bardzo wcześnie o ciąży swojej rodzinie i najbliższym przyjaciołom, dlatego pomoc przyszła szybko. Nasza ciąża zakończyła się obumarciem płodu, a mój silny lub nieprzyzwyczajony organizm nie chciał go wypuścić. Potrzebowałam pomocy lekarskiej i dzięki wspaniałym kobietom z organizacji, w której pracuję, czyli właśnie Federy, szybko ją dostałam, choć to był dopiero początek. Mimo iż pomoc medyczna była dość sprawna, nie mogę powiedzieć, że odpowiadała na moje potrzeby i stan psychiczny, który można nazwać szokiem. Tak jak pokazują doświadczenia wielu kobiet, szczególnie w sferze zdrowia reprodukcyjnego, w polskiej służbie zdrowia mamy wiele skrajności i mało skupienia na potrzebach pacjentki, a już zupełnie nie na potrzebach psychologicznych. Prosty przykład – na izbie przyjęć ginekologiczno-położniczej kobiety w trakcie lub po poronieniu czekają tuż obok szczęśliwych przyszłych mam, którym właśnie zaczął się poród. Głośno słychać bicie serca płodów, monitorowane na KTG. Na ścianach wiszą wysoce niestosowne plakaty z hasłami typu „Nie pozwól odlecieć swojemu szczęściu”, ostrzegające ciężarne żeby unikały używek. Otóż ja unikałam i mimo tego ciążę straciłam. Wiem, że poronienie zdarza się w jednym na cztery przypadki i na ogół przyczyny są genetyczne czy fizjologiczne, ale gdybym była mniej świadoma taki plakat wpędziłby mnie w poczucie winy. A tak pogłębił tylko mój smutek.

W placówkach medycznych, co wielokrotnie opisywały gazety, jest albo nacisk na obowiązkową żałobę po płodzie, albo traktowanie poronienia jako zwykłego przypadku, bez jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. A faktem jest, że sytuacje takie jak moja są nieprawdopodobnie częste. Tylko jednego dnia na oddziale, który odwiedziłam ciążę traciło 10 kobiet. Podobnie jest każdego dnia. Tych historii nie słychać, kobiety opowiadają je sobie dopiero, gdy jedna z nich przez to przechodzi, a i to nie zawsze. Faceci w ogóle mają ciężko, bo kultura ich jeszcze bardziej blokuje w okazywaniu smutku. Jestem wdzięczna wszystkim moim bliskim i dalszym znajomym, którzy mnie wspierali. Szybko postanowiłam ujawnić i opisać swoją historię wszystkim znajomym z Facebooka właśnie po to, żeby przełamać tabu i bolesną ciszę. Odzew był bardzo duży, ludzie komentowali albo dzwonili i pisali sms-y. Poznałam intymne historie moich koleżanek i kolegów, za co jestem im bardzo wdzięczna. Uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, że to, co przeżywam, ma za sobą mnóstwo osób, w tym wiele z tych, które znam. Nikomu nie życzę takich przejść, ale jeśli ktoś z czytających ten post będzie kiedyś w takiej sytuacji to chciałabym wam doradzić kilka rzeczy:

Nie bójcie się prosić i przyjmować pomoc i zadawajcie dużo pytań. Wbrew obiegowej opinii są różne medyczne, farmakologiczne i chirurgiczne opcje w przypadku utraty ciąży. Lepiej żeby w szpitalu ktoś z wami był, kto nie czuje się aż tak pogubiony i zadał pytania za was. Ja, mimo że na co dzień zajmuję się zdrowiem kobiet, czułam się bezsilna i zagubiona. W pierwszych chwilach wspierały mnie przyjaciółki i tata, potem mąż, który był silny za mnie.

Bardzo ważna informacja, której wiele kobiet nie dostaje w szpitalu to ta, że w przypadku poronienia w pierwszym trymestrze bardzo często nie musisz zostawać na oddziale, tylko możesz pojechać do domu i tam w intymnej atmosferze przejść przez to ciężkie doświadczenie. Ja miałam taką możliwość i jestem za to bardzo wdzięczna. Świadome poronienie w atmosferze bezpieczeństwa jest czymś, co zmienia sposób patrzenia na świat. Jest doświadczeniem z pogranicza życia i śmierci, czymś metafizycznym. Ja czułam swoją słabość, a jednocześnie siłę kobiecego ciała, które jest zdolne przyjmować, ale także oddawać. Aby przypominać sobie te uczucia noszę bransoletkę z napisem „Vagina Warrioress” czyli Wojowniczka Waginy. Czuję, że moje ciało i dusza stoczyły walkę – o utrzymanie tej ciąży, a później aby zwrócić ją Matce Naturze. W domu mogłam tańczyć, śpiewać na cały głos, medytować, a nawet upiec tacie urodzinowy sernik z migdałami. Mogłam pożegnać się z zarodkiem w taki sposób, jaki był dla mnie i mojego męża najbardziej odpowiedni. W szpitalu nieczęsto ma się takie warunki. Jeśli czujesz w sobie siłę lub masz wsparcie bliskiej osoby i widok krwi oraz zarodka lub płodu cię nie przeraża, dowiedz się czy poronienie w domu będzie dla Ciebie bezpieczne i zrób to. Ta opcja ma swoją cenę – proces jest długotrwały, bo po głównej fazie poronienia krwawienie trwa nawet kilka tygodni. Czujesz, że nie wiesz, co się dzieje w Twoim ciele i pojawiają się obawy czy wszystko idzie OK. Można zmniejszyć tę lęki robiąc regularne kontrole i USG. To czas na maksymalną dawkę dbania o siebie i bycia zaopiekowaną.

Kolejna informacja, w nawiązaniu do poprzedniej to, że niektóre szpitale nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć o opcji farmakologicznego wywołania poronienia w przypadku obumarcia płodu lub poronienia niepełnego. Dają kobiecie jedną opcję czyli zabieg łyżeczkowania, który – szczególnie jeśli kobieta nigdy nie rodziła przez pochwę – może osłabić jej szyjkę macicy, co nie pozostanie bez wpływu na jej przyszłe ciąże oraz niesie ze sobą ryzyko różnego rodzaju powikłań. Co gorsza – co znam z opowieści znajomej – niektóre szpitale robią to świadomie, zatrzymując pacjentkę przepisową ilość dni, aby uzyskać większe pieniądze za świadczenie z NFZ. Nie wiem czy to częsta praktyka, ale warto o niej wiedzieć. Możliwość zabiegu łyżeczkowania jest dla niektórych kobiet lepszym wyborem – nie każda z nas chce znosić skurcze, czasem ból i widok utraconego płodu. Zabieg daje szybkie zakończenie sprawy i można po nim iść dalej ze swoim życiem. Są też przypadki, gdy ta opcja jest koniecznością – wtedy jednak warto wiedzieć, że istnieje alternatywa dla łyżeczkowania, czyli zabieg próżniowy. Nie wiem jak dużo publicznych szpitali w Polsce to robi, ale na pewno można poddać się mu prywatnie. Za granicą raczej preferuję się tę opcję jako bezpieczniejszą dla kobiety, u nas – niektórzy lekarze nawet o niej nie słyszeli.

Gdy poronienie się zakończy decyzja o podjęciu nowych starań o ciążę powinna należeć przede wszystkim do samej kobiety. W większości przypadków nie ma medycznych przeciwwskazań, aby po wystąpieniu pierwszej miesiączki znowu się starać. Badania pokazują nawet, że w tym pierwszych sześciu miesiącach szanse na kolejną ciążę są większe. Ciało to jednak nie wszystko, ważna jest też psychika i dusza. Niektóre kobiety czują ogromną żałobę, inne smutek czy poczucie winy, ważne by rozpoznać te emocje i pozwolić im wybrzmieć, ale też w nich nie zatonąć. Jest wiele dróg na odnalezienie równowagi, dla jednych będzie to dbanie o zdrowie, sport czy medytacje, dla innych modlitwa czy psychoterapia. Nie zapominajcie o sferze seksualnej – radość ze zbliżeń może wracać stopniowo, zarówno dla kobiety jak i jej partnera/partnerki. Jeśli długo nie powraca, poszukajcie pomocy specjalisty/specjalistki.

Ja jestem, mam nadzieję, na końcu mojego doświadczenia utraty. W języku angielskim dziecko, które rodzi się po takiej historii nazywa się „rainbow baby” czyli tęczowe dziecko. Czekam więc na tęczę i jestem wdzięczna Matce Naturze, że zdecydowała tak, a nie inaczej. Widocznie to było dla nas najlepsze.